lipca 2014 - Wszystkomający blog szydełkowy

środa, 30 lipca 2014

Wspólne dzierganie i czytanie - "Źródła magii"

21:49:00 3
Wspólne dzierganie i czytanie - "Źródła magii"
Też macie dość tej pogody? Mi nawet jakoś szczególnie te temperatury nie przeszkadzają, nie są jeszcze aż tak wysokie... Ale ta duchota mnie dobija, zdarzają się dni, że nawet powietrze się nie rusza...
Ale dość tego narzekania, czas na zdanie relacji z pola bitwy.
Pierwsza część cyklu Xanth skończona i w zasadzie na ostatnich stu stronach książka się wyrobiła, jakoś akcja trochę zwolniła, więcej szczegółów. Tak jak w komentarzu pisała Yadis, zdecydowanie jest to seria dla młodzieży, ale dosyć specyficznej, bo ilość aluzji i podtekstów jest przeogromna. Teraz czytam kolejną część cyklu, "Źródła magii". Znowu mamy tego samego głównego bohatera, który dalej jest wspaniały, do tego stopnia, że żadna samica nie może mu się oprzeć. Na takie "smaczki" patrzę z przymrużeniem oka, widać taką koncepcję miał autor ;) Po raz kolejny też dzielny, przystojny, mądry Bink wyrusza w podróż, która obfituje w wiele przygód. Osobiście odnoszę wrażenie, że ten tom jest sporo lepszy niż poprzedni, ale raczej wątpię, że będę kontynuować swoją podróż przez Xanth. Jakoś chyba to za płytkie dla mnie...

A robótkowo dzierga się sukieneczka. Pomimo sprucia i tak wydaje mi się, że ciut duża wychodzi ;p Oprócz niej na cito robię różne małe rzeczy, które przychodzą mojej mamie do głowy. I oczywiście wszystkie są związane z Emilką. Zrobiłam zatem już opaskę, ale bez zdjęcia, może później uda się zrobić na modelce. I już na zdjęciu też na już, wczoraj zamówiona, dzisiaj dostarczona, czapeczka ;)
I tak sobie myślę, że może czas coś "dorosłego" wydziergać? Mam na oku pewien projekt sweterka, myślałam też, żeby może samą młodą mamę obdarować chustą, bo przecież to jej zasługa, że Maleńka jest z nami ;)
Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze ;)

poniedziałek, 28 lipca 2014

"Pan Lodowego Ogrodu"

19:06:00 3
"Pan Lodowego Ogrodu"
Dzisiaj jeden z obiecanych postów.
Miał być najpierw post o płaszczyku, ale z braku ładnego guzika nie ma zdjęć ;) A Emilka już na szczęście w domu z mamą. Jeszcze Malutkiej na żywo nie widziałam (siostra na razie nie chce pielgrzymek ;)), same zdjęcia, ale jest na nich taka malusia, że aż się boję, jak ją będę miała wziąć na ręce...
A teraz przejdźmy do sedna dzisiejszego postu. Wiem, że część z tych, które biorą udział w wyzwaniu u Maknety jest trochę taka anty-fantasy... I dzięki temu mam misję! Nawrócić niewiernych na fantastykę ;p Dlatego, jeśli trafi mi się jakaś warta uwagi książka to będę swoje przemyślenia o niej pisać.
Do "Pana Lodowego Ogrodu" miałam dwa podejścia. Pierwsze, z jakieś trzy-cztery lata temu. I szczerze mówiąc pierwszy tom mnie jakoś nie zachwycił. Stwierdziłam, że to jakieś takie "męskie", że nie do końca fantasy, bo trochę sci-fic, którego nie lubię... Nawet nie miałam możliwości dać książce Jarosława Grzędowicza drugiej szansy, bo kolejnego tomu w bibliotece nie było.

I tak sobie w swojej niechęci do "Pana..." żyłam do czasu, gdy mój mało czytający Luby wziął i sobie na swój czytnik ściągnął. I zaczął się mocno zachwycać, że to takie super. Recenzje książki znałam, no ale co ja będę obcym ludziom na słowo wierzyć, skoro mi nie podpasowało? Ale jak już moje Kochanie podarowało mi na urodziny Kindla, to stwierdziłam, że co mi szkoda spróbować drugi raz podejść do tematu?
I wsiąkłam. Jak nie czytam nigdy dwa razy tych samych książek (może po prostu nie trafiłam na takie, do których warto wracać), tak pierwszy tom tetralogii poszedł mi szybko, kolejne zassały mnie jak odkurzacz. Nie mam pojęcia, skąd mój brak entuzjazmu przy pierwszym czytaniu... Może po prostu dorosłam i zaczęłam zwracać uwagę na pewne aspekty i je doceniać?
Co mnie w takim razie tak zachwyciło? Jestem wielką fanką średniowiecza. Może nie aż tak, żeby się przenieść w czasie i żyć wtedy, ale z perspektywy współczesnej lubię architekturę średniowieczną (zarówno romańską, jak i gotycką), uwielbiam książki, które traktują o tych czasach, ot takie zboczenie zawodowe. I chociaż Jarosław Grzędowicz napisał powieść fantasy o innej planecie, to jednak nie sposób nie zauważyć odniesień do naszego ziemskiego średniowiecza i to w dwóch odsłonach: europejskiej i bliskowschodniej. Te dwie cywilizacje, w książce Wybrzeże Żagli (taka trochę jakby nasza Skandynawia) i Amitaraj (Turcja, osobiście dostrzegam tu wybitne nawiązania do Konstantynopola), są światami kompletnymi, z własnymi obyczajami, tradycjami, wierzeniami. Nie da się zarzucić w żaden sposób nieścisłości, znaleźć coś, co sobie nawzajem przeczy. Ale oprócz tych dwóch światów mamy jeszcze kolejne, może nie tak dokładnie opisane, może nawet trochę na uboczu, ale niemniej ważne, ba, nawet determinujące wszystkie wydarzenia na planecie. Jest to świat bogów i nasza rodzima Ziemia wraz z jej wysłannikami. Bogowie, czy też byty wyższe, jakkolwiek je nazwać, dbają o równowagę, aby wszystko trwało na swoim miejscu (dosłownie), a ziemianie, no cóż... My się od siebie różnimy, "jak dwie krople czystej wody" (W. Szymborska). Nie chcę za dużo zdradzić ;)
Czas trochę nakreślić fabułę. Akcja rozgrywa się na bliżej nie określonej planecie gdzieś poza naszym układem słonecznym, na której odkryto życie. I to nie byle jakie, bo chodzi tutaj o inteligentne formy życia - ludzi. Cywilizacja, jak już wspomniałam, zatrzymała się na naszym średniowieczu. Ale nie to jest najbardziej niezwykłego w tej planecie. Wszystko bowiem wskazuje na to, że są tam obecne zjawiska, które najłatwiej opisać jako magię. Zostaje zatem wysłana rzeczoną planetę ekspedycja naukowa. Do pewnego czasu wszystko idzie dobrze, ale pewnego dnia kontakt się urywa i nie wiadomo, co się stało z naukowcami. Rusza im zatem na odsiecz ekspedycja ratunkowa w sile jednego, ale nie byle jakiego, człowieka - Vuko Drakkeinena - Polako-chorwato-fin. Żeby nie czuł się zbyt samotnie zostaje u wszczepiony pasożytniczy grzyb, Cyfral, który wydobywa z niego cały potencjał, uruchamia rejony mózgu, z których normalnie nie korzystamy, pomaga mu się uczyć miejscowych języków, uwalnia pokłady adrenaliny i w ogóle taka "Wróżka-zębuszka" od spełniania marzeń o byciu superbohaterem. Oprócz tego Vuko wcześniej przechodzi dokładne szkolenie, ponieważ zgodnie z konwencją, nie może ingerować w życie na rzeczonej planecie, musi żyć jak miejscowy, więc cały jego ekwipunek jest co najmniej stylizowany na to, co noszą tubylcy.
Vuko wyrusza na poszukiwania zaginionych naukowców gotów odbić ich z rąk krwiożerczych miejscowych. No cóż, tylko nie każdy chce być uratowany... Ach, jak mnie kusi, żeby Wam tu trochę więcej napisać...
Druga historia opowiadana to dzieje następcy Tygrysiego Tronu. Tak jak opowieść o Vuko przybliża nam Wybrzeże Żagli, tak opowieść o Filarze, synu Oszczepnika, wprowadza nas w świat Amitaraju. Dzięki jego dziejom poznajemy jak fanatyzm może zmienić dobrze prosperujące państwo w ruiny. Jest świetnie opisany mechanizm rządów totalitarnych i prób tworzenia komunistycznych utopii.
Jak łatwo się domyślić, obie historie w końcu się w pewien sposób łączą, ale jest to zrobione tak zgrabnie, że nie można nic zarzucić tej dwutorowej narracji.
A kim jest tytułowy Pan Lodowego Ogrodu? No cóż... pojawia się dopiero w trzecim tomie i w zasadzie trudno mi stwierdzić, skąd akurat taki tytuł książki ;) Może ktoś, kto przeczytał lub przeczyta dopiero podzieli się swoimi sugestiami na ten temat?
Dzięki za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

środa, 23 lipca 2014

Wspólne dzierganie i czytanie - Zaklęcie dla Cameleon

21:57:00 18
Wspólne dzierganie i czytanie - Zaklęcie dla Cameleon
Uch, ależ tydzień miałam. Sądziłam, że przed kolejną środą pojawi się post z płaszczykiem albo z recenzją "Pana Lodowego Ogrodu", ale ciągle coś się działo. W tym tygodniu już braki nadrobię, obiecuję!
W czwartek, o 9.35, zostałam ciocią :) Siostra urodziła Emilkę. Niestety, ponieważ mała jest wcześniakiem wylądowała od razu w inkubatorze. Taka z niej kruszynka, że ledwo 2kg wagi miała. Na szczęście teraz się dogrzewa, je jak smok i rośnie. Mam więc nadzieję, że niedługo będzie już leżeć we własnym łóżeczku :)
Jakoś z tego wszystkiego, oraz upału, nie miałam za bardzo ochoty na dzierganie. Wracałam do domu i kładłam się plackiem. Niestety, w mieszkaniu mam w taką pogodę temperaturę jak na dworze albo i wyższą. Ale przynajmniej podjęłam w końcu męską decyzję, co do tego, co dziergać. Padło jednak na sukieneczkę, dodatkową będzie do niej jeszcze opaska.
To, co dzisiaj widać na zdjęciu, zostanie za chwilę sprute, bo sukienka wychodzi za duża.
A na czytniku pierwszy tom serii Anthonego Piersa "Xanth" - "Zaklęcie dla Cameleon".
Wyobraźcie sobie krainę, gdzie wszyscy i wszystko posiada magię. Drzewa, które potrafią usypiać, wzgórza, które pomimo kilku metrów wysokości dają widok na ćwierć kraju, rzeki, które zamieniają stworzenia, które się z nich napiją wody w ryby. Nie wspominając o tak trywialnych przejawach magii jak źródła życia czy miłości. Dodajmy do tego całe stada magicznych stworzeń - smoków, gryfów, harpii, jednorożców... W takim świecie, żeby cokolwiek znaczyć, ba, żeby żyć, trzeba mieć magiczny talent. Jakikolwiek, może to być tworzenie potężnych burz, ale może też sikanie na kolorowo. Jeśli człowiek do 25 roku życia nie przejawi takiego, no to cóż... nie ważne jak mądry, piękny, czy silny jest, miejsca dla niego w Xanth nie ma. Sorry, takie prawo. I taki właśnie los czeka Binka, który jest właśnie piękny, mądry, silny, ale zupełnie niemagiczny. Żeby odkryć swój talent, za radą równie pięknej, co on sam Sabriny, udaje się do Dobrego Czarodzieja Humreya. Po drodze, oczywiście, napotyka różne dziwne przygody.
Cóż mogę powiedzieć jeszcze o książce? Mam trochę mieszane uczucia. Akcja pędzi bardzo szybko, ale przez to wydaje mi się, że niektóre wątki zostały potraktowane trochę po macoszemu i płytko. Spotkałam się z zarzutami, że "Zaklęcie dla Cameleon" (nie wiem, jak to wygląda w kolejnych tomach) jest jak bajka - albo coś jest czarne, albo białe, nie ma odcieni szarości, a sam bohater jest kryształowy. Szczerze mówiąc, mi to tak bardzo nie przeszkadza, najwidoczniej taka konwencja książki, ma to też swój urok. Z resztą Binka może i jest silny, mądry i przystojny, ale to przecież facet... Więc swoje za uszami też ma ;p
Na razie powstrzymam się od polecania bądź nie tej książki, przeczytam jeszcze parę tomów i się wypowiem ;)
Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze ;)

środa, 16 lipca 2014

Wspólne czytanie i dzierganie - Statek Przeznaczenia

22:04:00 10
Wspólne czytanie i dzierganie - Statek Przeznaczenia
Witam. Dzisiaj będzie krótko, chociaż miało być długo...
Płaszczyk skończony, ostatecznie zdecydowałam się, że będzie bez rękawków, zawsze je przecież można dorobić.
Pana Lodowego Ogrodu skończyłam czytać, recenzja wkrótce na blogu, podobnie jak sesja płaszczyka.
W obecnej chwili nic nie dziergam, bo nie wiem co... Za dużo pomysłów, za mało czasu...
Emilka powinna pojawić się za dwa tygodnie na świecie, ale pojawi się jutro. Nic bardzo groźnego się nie dzieje, ale ze względu na wysokie ciśnienie siostry, lekarz prowadzący stwierdził, że lepiej wcześniej ją rozpakować. Dlatego proszę o trzymanie kciuków za nią i za Młodą jutro ;)
I jeszcze jedna prośba, coby pomóc mi się zdecydować, co dziergać. Mam kilka typów, pewnie wcześniej, czy później wszystkie powstaną, ale coś musi być pierwsze ;p
Zatem czy ma być to kocyk w sówki (notabene, mój faworyt) KLIK
sukieneczka KLIK
sweterek TAKI albo TAKI
Albo kocyko-królik (też mój faworyt) KLIK
Więc, co proponujecie jako pierwsze?
A czytam ostatnią część serii "Kupcy i ich żywostatki". Długo czekałam, żeby skończyć tę serię, bo w żadnej wrocławskiej bibliotece nie było ostatniej części. Ale od czego jest internet i e-czytnik?^^
O całości już wspominałam w poście o książkach fantasy, które polecam. Dla tych, którzy tam nie zaglądali, krótkie streszczenie: jest to opowieść o Mieście Wolnego Handlu i jego mieszkańcach, którzy swoje bogactwa czerpią z handlu morskiego. Mogą zapuszczać się w miejsca niedostępne innym żeglarzom dzięki magicznym statkom, zbudowanym z czarodrzewa - materiału, dzięki któremu po 3 pokoleniach statki ożywają i nabierają własną osobowość. Ale sprawa nie jest tak oczywista, jak by się na początku wydawało. Wybudowanie takiego statku jest kosztowne, przez co dochodzi do poważnych kontraktów (nie tylko kontaktów) między kupcami z Miasta Wolnego Handlu, ale i ze zdeformowanymi Kupcami z Deszczowych Ostępów. Do tego dochodzą inne kraje, imperia... Robin Hobb stworzyła bardzo bogaty świat, miała niebanalny pomysł i wydaje mi się, że świetnie go wykorzystała. W ostatnim tomie wszystkie wątki (a jest ich sporo), zaczynają się powoli splatać, ale fabuła zamiast się jakoś prostować, staje się coraz bardziej skomplikowana.
No. To ten... to był krótki post... hmm...
Tak, czy siak, ponawiam prośbę o kciuki za moją siostrę i siostrzenicę ;)
Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze ;)

środa, 9 lipca 2014

Wspólne dzierganie i czytanie - Pan Lodowego Ogrodu t. IV - po raz ostatni

21:22:00 21
Wspólne dzierganie i czytanie - Pan Lodowego Ogrodu t. IV - po raz ostatni
Dziwną pogodę mamy tego lata. Albo zimno tak, że bez jesiennej kurtki to z domu nie ma co wychodzić, albo tak gorąco, że nie wiadomo, gdzie się schować... Do tego jeszcze deszcze i burze. Chociaż te ostatnie to w zasadzie norma w lipcu. Ach te letnie burze... kojarzą mi się z wakacjami u babci. Tam to człowiek naprawdę się bał grzmotów. I to nawet nie chodzi o to, że byłam młodsza... Jak tam huknęło, to aż echo szło. A burza potrafiła szaleć i całą noc, odbijając się od Buga i od Huczwy. Ale za to, jak wcześniej było ciepło to biegaliśmy na bosaka po kałużach. Nie trzeba było się martwić o szkło, za to o różne prezenty pozostawione przez krowy i konie^^. A jak się poszło kawałek za wieś to nawet nie po asfalcie można było chodzić, ale i po piaskowej drodze. Aż się łezka w oku kręci...
Ale wracając do dnia dzisiejszego. Kończę Pana Lodowego Ogrodu i jaram się jak łysa fretka :D (że tak zacytuję powiedzenie z czasów studiów^^). Akcja nabiera tempa i w zasadzie najchętniej to bym wzięła chyba urlop na żądanie, żeby skończyć czytać. Już wiem, że cała seria będzie jedną z moich ulubionych fantasy. Skończę czytać i zapewne pojawi się obszerniejsza recenzja ;)
A na szydełku dzieje się dalej płaszczyk dla Emilki ;) Jestem bardzo zadowolona z tego jak wychodzi ;) Jeszcze tylko parę rzędów i rękawki i koniec ;) I chyba jako kolejna praca dla młodej będzie kolejny kocyk, żeby przez przypadek nie zmarzła^^
Dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedziny ;)

sobota, 5 lipca 2014

Baczność!

18:59:00 14
Baczność!
Spocznij. Przedstawiam Państwu Pana Majora Bazylego.
Imię wybrała moja młodsza siostra, która sobie smoka zażyczyła ;) Emilka pewnie będzie miała jakieś własne imię dla niego ;)
Osobiście nazwałabym go Strachota, tak jak się nazywał nasz wrocławski smok (tak, tak, nie tylko Kraków ma swojego gada!). Legenda wiąże go z Lasem Strachocińskim, obecnie na osiedlu Strachocin. W lesie tym miał mieszkać smok wielgaśny, który w swej pazerności postanowił usadowić się przy źródle bijącym w lesie. I jak to w legendach bywa, woda w nim płynąca miała właściwości magiczne, dając siłę wielką temu, kto się jej napije. Ale nikt tego zbadać organoleptycznie nie mógł, bo smok siedział i dopuścić nikogo do wody nie chciał (a to łotr!). Poza tym gadzina miał upodobania podobne do swojego kuzyna spod Wawelu i nie pogardził ani owcą, ani krową, a jak by mu się jakaś dziewoja trafiła to i pewnie ją by z radością pożarł. Taki stan rzeczy trwać nie mógł, więc mieszkańcy pobliskiej wioski (Strachocin, bo smok Strachota, bo taki straszny) zrzucili się na nagrodę dla lokalnego szewczyka Dratewki. Nasz lokalny bohater zwał się Konrad i miał więcej szczęścia niż rozumu. Nie posłużył się bowiem żadnym fortelem, żadną wypchaną owcą... O nie, on poszedł w las, z mieczem radośnie myśląc, że jakoś to będzie... Doszedł do środka lasu, smoka ani widu, ani słychu, za to gorąco strasznie, a pić się chce. Niewiele myśląc zaczął pić wodę ze źródła, nie zdając sobie sprawy z jej magicznej mocy. W tym momencie pojawił się smok, ale Konrad już był na magicznym dopalaczu, odciągnął smoka od źródła, a biedna gadzina pozbawiona magicznej wody, musiała ulec przed pospolitą siłą i uciec w las. Tam osłabiony Strachota zaczął szukać czegoś, co się nadaje do jedzenia, ale że nigdy roślin nie jadł, to nie wiedział, co do pyska pcha. A pchał trujące grzyby... I tak Strachota zdechł... A na Konrada, który tylko smoka przepłoszył spłynęły zaszczyty i sława... Ale bez ręki księżniczki^^
Powiem nieskromnie, że jestem zachwycona nim. Jestem z niego bardziej dumna, niż ze swetra :D Bardzo się martwiłam, jak sobie poradzę z przyszyciem poszczególnych elementów, żeby były symetryczne, ale poszło bez problemu.
Smok nie jest moim pomysłem, zainspirowałam się tym.
Taka pacynka jest świetnym modelem do zdjęć, więc trochę ich napstrykałam ;)
Taki jestem nieśmiały...

Zionę ogniem, bój się!
Tak naprawdę, to jestem wegetarianinem..
Mmmm... słodki misiak...

A tutaj próba sił z Ryśkiem. Jak widać, kot miał w głębokim poważaniu takiego gada^^





A się zmęczyłem tym kotem...
A kuku!

Pan Major był bardzo wdzięcznym dziergadłem i z miłą chęcią wrócę do tego typu zabawek ;)
Dane techniczne: limonkowa Zuza, połowa motka, trochę koralowej Sary i ciut, ciut żółtej Zuzy (wszystkie przetestowane dzięki uprzejmości Świata nitek oraz do nabycia tutaj). Całość szydełkiem 2.
Dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedziny :)

środa, 2 lipca 2014

Wspólne dzierganie i czytanie - Pan Lodowego Ogrodu t. IV

22:04:00 13
Wspólne dzierganie i czytanie - Pan Lodowego Ogrodu t. IV
Smok skończony, w piątek pokażę całą jego galerię, bo wyjątkowo fotogeniczny gad mi wyszedł :)
Muszę zacząć szybciej dziergać, bo już tylko miesiąc do urodzin, a ja nawet połowy swoich planów nie zrealizowałam. Hmm... może dlatego, że jak tylko coś dla dzieci zobaczę, to od razu pojawia się mi w głowie lampka: muszę to zrobić! Już! Ale ręce tylko dwie ;(
Teraz na szydełku kolejny punkt na liście Emilkowej, czyli gwiazdkowy płaszczyk.
Tylko tyle mam, bo zrobiłam sobie jednodniową przerwę od szydełka na rzecz czytania.
Trzeci tom "Pana Lodowego Ogrodu" za mną i... uchh... jak sobie pomyślę, że już tylko jeden tom, to mnie smutek ogarnia... Już zaczynam mieć kaca książkowego. Znacie to uczucie? Gdy jakaś książka Wam się bardzo podoba i ciężko Wam zabrać się do kolejnej, bo taki smutek Was ogarnia? U mnie dodatkowo dochodzi jeszcze rozdwojenie jaźni - z jednej strony chcę jak najszybciej poznać wszystkie intrygi, a co za tym idzie, skończyć książkę, a z drugiej - chcę, żeby książka jak najdłużej trwać, żeby się nią nacieszyć. I weź tu dogódź kobiecie...
Dawno nie było Pusi. To jedyne w miarę ostre zdjęcie z nią. Jak widać, też lubi motki. Z siatki notorycznie wyciąga sobie coś i kica z nim. I nie da się jej złapać^^ Z resztą ona chyba robi to specjalnie, żeby ją gonić ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedziny ;)