lutego 2015 - Wszystkomający blog szydełkowy

piątek, 20 lutego 2015

Słodkości dla Emilki

18:03:00 3
Słodkości dla Emilki
Pamiętacie sweterek-zmorę dla Emilki, który dał mi w kość? Był trochę za luźny na Małą, ale w końcu nie wisi na niej i zdecydowanie lepiej się prezentuje ;)
Dodatkowo Młoda dorosła do opaski, którą jej wydziergałam, jak miała z dwa miesiące.
Opaska zrobiona jest z Cotton Gold, ale szczegółów nie podam, oprócz tego, że wzór z głowy.


I jeszcze dwa zdjęcia z sowim kocykiem w wózku:

Po ostatnim długaśnym wpisie, dzisiaj króciutko ;)

Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

środa, 18 lutego 2015

WCiD - "50 twarzy Greya"

08:20:00 39
WCiD - "50 twarzy Greya"
Dzisiaj krótko o robótkowaniu i długo o czytaniu.
Na szydełku dalej rękawiczki, jedna skończona, druga zaczęta.
Czytelniczo aktualnie kolejna część "Malazańskiej Księgi Poległych".

Ale chciałam napisać o innej książce, którą przeczytałam w weekend. Ostrzegam, że będzie długo i no cóż... ostro. Dlatego, jeśli ktoś się boi, że może się zgorszyć, lepiej niech dalej nie czyta^^.
O powieści E.L. James miałam od początku nienajlepsze zdanie i pewnie nigdy bym jednak po nią nie sięgnęła. Ale hype (czyli szum i ogólne podniecenie) wywołany premierą filmu, a także opinie moich koleżanek z pracy, sprawiły, że trzeba było przeczytać, bo jak się wypowiadać, że coś jest słabe, skoro się nie przeczytało?
No cóż... moje podejrzenia się sprawdziły. Książka nie przedstawia, jak dla mnie, żadnej większej wartości. Dlaczego? Dużo się minusów uzbierało^^.
Po pierwsze, historia jest do bólu prosta, aż prostacka. Ona - biedna, zahukana studentka, niby piękna, ale nie wierząca w swoje walory fizyczne. On - bogaty, przystojny, tajemniczy i taki męski, że aż wszystkie kobiety robią się mokre... No ciacho nad ciachami, każda o takim marzy. Swoją drogą, autorka ma nieznośną manierę opisywania Greya przymiotnikiem "piękny". Jak facet może być piękny?! Facet jest przystojny, męski! A nie piękny... Piękny to jest krajobraz albo dom...
Jak widać postacie aż do bólu sztampowe. Trzeba jeszcze tylko dodać, że w wyglądzie żadnego z nich nie ma żadnej skazy. Do tego stopnia, że gdy dochodzi do pierwszego zbliżenia między Greyem a Aną, to było wiadomo, że się zaraz okaże, że Christian ma tak wielkie przyrodzenie, że biedna dziewczyna będzie się zastanawiać, jak się w niej zmieści. No cóż... nie zawiodłam się.
Bohaterowie spotykają się przez przypadek i wszystko zaczyna zmierzać w wiadomym kierunku. Bo chociaż w pierwszej części ślubu nie było, to jestem pewna, że wszystko skończy się przed ołtarzem.
Christian ma zapędy sado-maso i chciałby, żeby piękna Anastasia została jego uległą. Ale Ana nie chce! Bo jest kobietą świadomą i sama przerobi Greya na swoją modłę.
A propos sado-maso... Tak o tym się rozpisywali, że dużo BDSM, że ostry seks... Zawiodłam się na całej linii. Po tylu książkach fantasy, co przeczytałam, mało co w dziedzinie seksu w literaturze może mnie zaskoczyć. Liczyłam na jakiś hardcore... Na podwieszanie, klamry w różnych dziwnych miejscach, na porządne batożenie... nawet na stosunek analny... I co dostałam? Zawiązane oczy... przywiązane ręce, lekkie smaganie bacikiem, klapsy... Naprawdę? to jest takie odkrywcze i dziwne? To jest to całe BDSM? Bożesz Ty mój, w sporej części związków są perwersi oddający się zabawom sado-maso! To naprawdę dzięki tym opisom kobiety miały odnaleźć siebie? Poznać, czym jest prawdziwa rozkosz i orgazm? Jeśli tak jest, to naprawdę współczuję tym niewiastom...
W ogóle podchodzenie do rozwiązywania problemów z tym "związku" jest ekhm... co najmniej dziwne. Bo wychodzi, że najlepszym rozwiązaniem zawsze jest seks. Oczywiście dziki, namiętny i gdzie się da. Rozmowa bez seksu nie ma sensu. Nieważne, czy stosunek ma miejsce przed, czy po, ważne, żeby był, bo inaczej ustalenia wynikające z niej są nie ważne. To prawie jak akt notarialny.
Nie mam pojęcia, jak oni mają funkcjonować, skoro myśli Any ciągle krążą wokół pieprzenia się (bo Grey się nie kocha... on się pieprzy). Niby dziewczyna coś tam myśli, że chciałaby więcej... Ale jak tylko pojawia się Grey, to wiadomo, że wszystko skończy się w łóżku. Albo w pokoju zabaw. Albo w wannie. Albo w hangarze na łodzie. No wszędzie, gdzie się da. Bo przecież o to w związkach przecież chodzi, prawda?
Ja rozumiem, że w pierwszej fazie związku następuje silna fascynacja erotyczna partnerem, że się sporo o nim myśli w różnych dziwnych konfiguracjach. Ale naprawdę? Że każda czynność i rozmowa kończy się w jeden tylko sposób? Ehhh...
Słyszłam i czytałam wiele razy, że każda kobieta by chciała takiego Greya. No przepraszam bardzo, ale ten facet ma zaburzenia psychiczne! I nie chodzi mi tutaj o samą chęć kontroli, tylko jego zmiany nastrojów. Jak kobieta w trakcie okresu lub w ciąży. W ciągu jednego akapitu jest najpierw namiętny, później budzi się w nim agresor, żeby zakończyć całość radosnym uśmiechem. Jaka kobieta dałaby radę z kimś takim na dłuższą metę? I te jego skłonności do kontroli... Niby fajnie, że facet przyleci do Ciebie z drugiego końca kraju/kontynentu, bo napiszesz mu, że tęsknisz. Z drugiej strony nie możesz spojrzeć na innego faceta i musisz składać raport z każdej czynności. I jeść, bo Ci każe. Ale to wszystko dlatego, że biedaczek miał ciężkie dzieciństwo i stąd takie dziwactwa. Naprawdę, wolałabym, gdyby się okazało, że Grey po prostu tak ma, że lubi seks z zabawkami i BDSM. Bez tej całej płaczliwej otoczki, że taki biedny i poszkodowany i do wszystkiego własnymi rękami doszedł. Swoją drogą, gdyby to pan Mietek z minimalną krajową chciał znaleźć sobie uległą podniosłoby się larum, że wykorzystuje kobiety, że przemoc w domu i brak równouprawnienia. Ale wiadomo, kto bogatemu zabroni?
Anastasia na tle Christiana też nie wypada jak okaz zdrowia psychicznego. Też ma jakąś schizofrenię. Z jednej strony ma tę swoją "boginię", z drugiej podświadomość. I wszystko do niej gada. Dodatkowo bogini wyprawia dzikie harce, jakieś przewroty, tulupy i inne takie. Ale dziewczyno! Jak coś Ci się w środku przewraca, to nie żadna bogini. To niestrawność! Dodatkowo Ana ma jakieś problemy z krążeniem i wydolnością płuc. Ciągle się rumieni (nie ważne, co zrobi Grey, ona oblewa się rumieńcem, już nie dziewiczym) i ciągle wzdycha... I to nieznośne przygryzanie wargi, które tak działa na Christiana... Inna sprawa... Jestem w stanie uwierzyć, że Ana w wieku 21 lat w USA dalej jest dziewicą, że nie ma komputera, bo przecież nie każdego stać. Ale na litość boską, prędzej uwierzę w smoki, krasnoludki i to, że światem rządzą jaszczuroludzie, niż w to, że w 2011 studentka literatury angielskiej w USA nie ma maila. Jak James wpadła na tak kretyński pomysł? Ja w tym samym czasie w Polsce, która jest ponoć tak bardzo zapóźniona, miałam maila, bo była to jedna z dróg komunikacji z wykładowcami. No witki opadają.
Nie da się jednak ukryć, że książkę czyta się szybko. Mi przeczytanie zajęło z półtorej dnia. Ale nie ma się co dziwić. Akcja jest opowiedziana z perspektywy Any i w zasadzie większość jej przemyśleń się powtarza: "jaki on piękny", "coś między nami iskrzy". "o tak, musi już we mnie wejść", "rozpadam się na milion kawałków" (jak ten tekst przeczytałam po raz kolejny, miałam ochotę sama ją rozbić), "nie chcę jeść, ale on mi każe". Mniej więcej tak to wygląda. I to wszystko przeplecione scenami seksu, więc fabuły naprawdę za wiele tam nie ma. To idealna książka, jak ktoś chce podnieść statystyki czytelnictwa w Polsce, przecież nikt nie sprawdza, co się dokładnie przeczytało.
Rozumiem, że ta książka może się podobać. Seks, miłość, historia Kopciuszka... No taka bajeczka... dla fanek "Zmierzchu", bo "50 twarzy Greya" oryginalnie było fanfiction o Belli i Edwardzie (to wiele tłumaczy...). Wydaje mi się, że pomysł sam w sobie najgorszy nie był... ale realizacja pozostawia strasznie dużo do życzenia.
No to się rozpisałam, mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca ;)

Dzięki za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

P.S. Jednego pani James nie można odmówić. Zna się na samochodach! Też lubię Audi (lokowanie produktu, proszę Audi RS6^^) ;)

środa, 11 lutego 2015

WCiD - Pościg i Jedz pysznie bez pszenicy

18:34:00 7
WCiD - Pościg i Jedz pysznie bez pszenicy
Ale ten czas szybko leci! Już kolejna środa, prawie połowa lutego, a przecież niedawno był Sylwester! Od kiedy skończyłam kocyk czas znacznie przyspieszył :D
Dzisiaj czytelniczo trochę nietypowo (jak dla mnie), bo dwie książki. Kontynuuję Malazańską Księgę Poległych - Tom VI Łowcy Kości, część II Pościg. O tej serii już sporo pisałam, więc żeby nie zanudzać napiszę coś o drugiej książce.
Ostatnio sporo się mówi o uczuleniu na gluten, że to zło i w ogóle. Ponieważ mój Luby ma wszystkie objawy takiej alergii, trzeba było zacząć myśleć o zmianie żywienia. Nie ufam za bardzo internetom w takich sprawach, bo na każdej stronie piszą, co innego. Poza tym lubię książki kucharskie w wersji papierowej^^, więc kupiłam książkę "Jedz pysznie bez pszenicy". Autorka jest dietetyczką, zatem zna się na sprawach żywienia. Co mogę powiedzieć o tej pozycji? To, co pierwsze rzuca się w oczy, to piękna szata graficzna. Naprawdę, jest pięknie wydana. Ale nie ocenia się książki po okładce. Zawartość też jest zacna, pierwsza część poświęcona jest ogólnym zasadom zdrowego żywienia, czym jest gluten, jakie są różne sole, która z nich jest najlepsza, jakie są naturalne słodziki. Bardzo przyjemnie napisane. Kolejna część to gotowe jadłospisy. Głównie dla tej części kupiłam tę książkę. Jestem leniem i chociaż uwielbiam gotować, to nie lubię zastanawiać się nad tym, co ugotować. Ale jest też minus tych jadłospisów. Po pierwsze nie ma podanej wartości kalorycznej. Po drugie jest dużo ryb. I chociaż ja osobiście uwielbiam je, to mój Luby, jak to chłopak znad morza - szczerze ich nienawidzi. I klops. Najwyżej będę mu dawać kurczaka. Na razie nie będę się odnosić do tego, czy książkę polecam, czy nie, bo jeszcze jej nie przetestowałam w bojach.

A na szydełku dalej rękawiczka, która już wygląda, jak rękawiczka^^
Dzięki za wszystkie komentarze i odwiedziny :)

niedziela, 8 lutego 2015

Sowi kocyk

11:57:00 28
Sowi kocyk
Czas zaprezentować pracę, która mocno nadwyrężyła moją cierpliwość. Która prawie do płaczu mnie doprowadzała, gdy już na finiszu się okazywało, że coś jest nie tak... Ale też po skończeniu swoją urodą (ach ta skromność) zachwyciła mnie i dzięki temu prawie zapomniałam o tym, co z nią przeszłam.
Trochę historii na początek^^. Jak dowiedziałam się, że zostanę ciocią zaczęłam rozglądać się za tym, co mogę wydziergać dla dziecka. Nieocenionym źródłem inspiracji po raz kolejny okazało się Ravelry. I tam w oczy wpadł mi kocyk Owl Obsession. Jak sama nazwa projektu mówi, dostałąm obsesji na jej punkcie. Ale też nie chciałam go robić na sam początek, bo bardziej potrzebny był na szybko kocyk, jakieś czapeczki, sweterki. Poza tym, nie oszukujmy się... Kocyk z elementów. Nitki. Dużo nitek. Dużo łączenia. Więc odwlekałam decyzję ile się dało. Aż w końcu doszłam do wniosku, że to będzie wspaniały prezent na Boże Narodzenie. W swej naiwności sądziłam, że pół miesiąca w zupełności starczą. Otóż nie. Później pomyślałam, że skoro nie Święta, to Nowy Rok. I znowu pudło, bo się okazało, że źle oszacowałam potrzebną ilość głównego koloru i zabrakło dwóch motków. No to jak nie Nowy Rok, to może pół roczku Emilki? Tu już było blisko. Ale w trakcie łączenia okazało się, że część elementów jest źle zrobiona i trzeba je wypruć i poprawić... I ostatecznie kocyk oddałam tydzień temu. Po dwóch miesiącach pracy. 
Po skończeniu wszystkich elementów kocyk wyglądał tak:
25 par oczu (powinno być jeszcze tutaj 25 dziobów)

16 połówek ośmiokąta do wyrównania brzegów

41 kwadratów

25 sów i 16 kół

Cóż, wykonania poszczególnych elementów było najmilszą częścią pracy. Nawet przyszycie oczu i dziobów było całkiem miłe. Ale już łączenie wszystkiego... zajęło prawie 4 dni. Chowanie nitek to kolejne 2 dni wyrwane z życiorysu.
Ale po skończeniu kocyk prezentuje się tak:


Emilka ma katar, więc nie wygląda najbardziej inteligentnie...





Jestem za niska, żeby zrobić dobre zdjęcie z góry...

Emilce kocyk przypadł do gustu, zwłaszcza guziki (takie smaczne) i uszy (takie ciągnące).
Zużycie materiałów wyszło całkiem spore:
po jednym motku Jeans Yarn Art w kolorach turkusowym, zielonym, żółtym, pomarańczowym i różowym, 3 motki beżowego Cotton Gold, trochę białego Jeansu na oczy i czerwonego Cotton Gold na dzioby; 50 guzików na oczy. Polar do podszycia. Całość robiona na szydełku 2.5. Wymiary: ok. 80cmx80cm.
Dzięki pracy nad tym kocykiem nauczyłam się paru rzeczy. Najważniejsza nauka: nigdy, ale to nigdy nie zostawiaj chowania nitek na koniec! Bo będziesz siedzieć i płakać. Ja już nawet nie liczyłam, ile ich miałam do pochowania, ale obstawiam grubo ponad 200. Druga istotna sprawa, jeśli robisz coś z kolorowych elementów, to najpierw wszystko rozłóż. Jak już zszyjesz to średnio będzie można zmieniać ustawienie. 
Następny taki kocyk to albo dla mojego dziecka zrobię, albo jak ktoś mi ciężkie pieniądze zaproponuje... Tata po policzeniu godzin stwierdził, że tak minimum to 1500zł powinnam wołać. No cóż. Wątpię, żeby jakiś chętny się za taką cenę znalazł. Bo chętnych na taki kocyk już mam. Tylko nikogo nie stać ;p
Dzięki za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

środa, 4 lutego 2015

WCiD - powrót

10:03:00 25
WCiD - powrót
Po miesięcznej przerwie w wyzwaniu Maknety, powracam. Jak wspominałam w poprzednim poście, kocyk skutecznie mnie odciągnął od blogowania... Ale ten etap mam już zamknięty i powracam, aby znowu pisać, czytać Wasze blogi i komentować. W tym wszystkim nie zabraknie oczywiście dziergania.
Pisałam wcześniej, że moim jedynym postanowieniem noworocznym jest lepsza organizacja... No to na razie to trochę to leży i kwiczy, ale zaczynam ogarniać to koryto. Nawet kupiłam sobie kalendarz, a co. Znam siebie jednak na tyle, że znam swoje największe przekleństwo. Słomiany zapał. Więc zamiast kupić sobie najpiękniejszy kalendarz za prawie 100 złotych, wybrałam wersję totalnie mini, która pewnie będzie mi się w torebce gubić, za całe 12,00 zł. Jak wytrzymam dłużej niż miesiąc wpisując w niego swoje plany i je realizując, to będzie już dobrze. Mogłam oczywiście ściągnąć jakąś aplikację na telefon. Ale już tyle ich przetestowałam i żadna nie spełniła swojego zadania. Zobaczymy, jak sprawdzi się wersja analogowa.
Ale wracając do wyzwania Maknety.
Czytelniczo w zasadzie bez większych zmian, dalej "Malazańska Księga Poległych". I chyba już to pisałam... Ale naprawdę, im dalej czytam, im więcej postaci poznaję tym bardziej jestem zachwycona kunsztem pisarskim Stevena Eriksona. Jeśli chodzi o tworzenie światów, to chyba nawet R.R. Martina wyprzedza. Ileż on różnych ras stworzył! Ile systemów religijnych, politycznych i ekonomicznych! Nie wyobrażam sobie, ile musiałby wynosić budżet filmowy, żeby to wszystko zekranizować. Postaram się jak najszybciej skończyć czytać całość, bo się strasznie monotematycznie zrobiło ;p


Szydełkowo zaś dziergają się rękawiczki pięciopalczaste. Swoje ukochane gdzieś posiałam razem z czapką... Nowe nakrycie głowy już wydziergałam, teraz czas na rękawiczki i szalik do kompletu. Może jeszcze przyjdzie zima...
A propos zimy... widziałam wschodzące krokusy... W lutym... Normalnie się cieszę, gdy widzę znaki budzącej się przyrody... Ale kurczę, tej zimy cały czas kwitły stokrotki, teraz te krokusy... Przebiśniegi nawet nie mają śniegu, żeby się przebić. Wiem, że jeszcze wszystko może się zmienić, ale... ja chcę śnieg i porządną zimę! Tak przez tydzień, bo później będę marudzić^^.

Dzięki za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

poniedziałek, 2 lutego 2015

Emilkowe czapki

22:35:00 9
Emilkowe czapki
Długo mnie tu nie było. A przyczyną tego braku aktywności był sowi kocyk, który w końcu skończyłam! To jedyna robótka, która doprowadziła mnie prawie do łez. I to parokrotnie. Chciałam go w końcu skończyć, więc każdą wolną chwilę poświęcałam na szydełkowanie, tak, że Wasze blogi przeglądałam tylko z doskoku. Ale wracam do żywych! Kocyk na razie się suszy, jak wszystko się ułoży po mojej myśli, to w tym tygodniu będzie sesja i post poświęcony mu.
A dzisiaj bohaterami będą emilkowe czapki. I jednocześnie będę się chwalić swoją Matulą.
Jak już wielokrotnie pisałam, jestem niedrutowa. Praktycznie w ogóle. W zeszłym roku w końcu opanowałam sztukę zaczynania i przerabiania prawych i lewych oczek. I na tym moja nauka na razie się zakończyła. Ale co innego moja Rodzicielka. Ona to i szydełkuje, i szyje, i haftuje i właśnie robi na drutach. Do tej pory pamiętam, jakie piękne kamizelki mi i siostrze zrobiła, gdy chodziłyśmy do przedszkola. Pamiętam, że były i koraliki i tulipany wrabiane... I czapki różnej maści i szaliki. I wspaniały płaszczyk z melanżu, który zawsze kojarzył mi się z mięsem mielonym^^. Później Mama drut odłożyła na dłuższy czas i tylko czasem, na naszą wyraźną prośbę dziergała nam czapki i szaliki. Ale pojawiła się Panna Em. i wszyscy oszaleli na jej punkcie. A że jeszcze Emilka była i ciągle jest kruszynką, to część ciuszków była na nią za duża. Siostra przed porodem mówiła mi wielokrotnie, żeby żadnych czapek nie robić, bo ma już ich badżyliony... Ale urodziła się Mała i wszystkie czapki okazały się za duże... i dalej takie są. Więc zakasałyśmy rękawy i uzupełniłyśmy garderobę Emilki. W sumie to głównie Mama, bo ja to raptem dwie czapki zrobiłam...
Ale dość słów, czas na zdjęcia, dużo zdjęć!
Najpierw moja żabia czapka:



A teraz dzieła mojej Mamusi :)


Kolejna, szlafmyca. Jak była robiona, wyszła dłuższa niż Emilka:



 I czapka w komplecie z płaszczykiem:




Przepraszam za dużą ilość zdjęć, ale same widzicie, że to sama słodycz i wybrać po jednym... no nie da się!
Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze :)