Dzień 2. Ranek - Wszystkomający blog szydełkowy

poniedziałek, 2 listopada 2015

Dzień 2. Ranek

Jestem zdecydowanie zwierzę poranne. Nie ranny ptaszek, bo jednak samo wstawanie to żadna przyjemność, ale jednak z samego rana dużo lepiej mi się pracuje.
Jak byłam na studiach, wolałam wcześniej się położyć spać i wstać o tej 4.00 i się dalej uczyć, niż siedzieć do po północy. Ale też w tak licznej rodzinie łatwiej było znaleźć chwilę spokoju nad ranem, niż nawet późnym wieczorem.
Nie da się ukryć też, że moim niedoścignionym wzorem (nie tylko w kwestii poranków) jest mama. Budziła się koło 5.00, szykowała śniadanie tacie do pracy, kanapki dla nas do szkoły (kanapki dla piątki dzieciaków!), jak byliśmy młodsi, to jeszcze śniadanie w domu dla nas. Dodatkowo przyszykowane picie do szkoły, porozlewane do małych półlitrowych butelek. Ziemniaki do obiadu obrane, zupa ugotowana. I jak nie wierzyć we wróżki?
Ale szczególnie magiczne były poranki mikołajkowe. Jeszcze co prawda miesiąc do Mikołajek, ale jeśli jakiś poranek jest wyjątkowy dla dzieci, to właśnie ten 6 grudnia.
Moi rodzice bardzo dbali o to, żebyśmy długo wierzyli w Św. Mikołaja. Kazali nam listy pisać, zabierali je w nocy, prezenty podrzucali... Jak byłyśmy małe poprosiłyśmy mamę (zmusiłyśmy ją, bądźmy szczerzy^^), żeby upiekła dla Mikołaja ciasto. Chcąc nie chcąc mama zrobiła babkę łaciatkę, ukroiła kawałek i powiedziała, że to dla tego czerwonego grubaska. No ale jak, tak tylko kawałek? Ostatecznie zostawiliśmy dla Świętego całą keksówkę. Rano, ciasta nie było. Tata zjadł. To znaczy, wtedy Mikołaj, o tym, że to tata dowiedzieliśmy się dopiero parę lat temu. Albo jak byłyśmy z siostrą w pierwszych klasach podstawówki zamiast prezentów znalazłyśmy liścik: Nie będzie prezentów, dopóki nie będzie porzadku. I porządek zrobił się w 10 minut (a niezły bałagan był, jak to u dzieci). Prezenty się magicznie znalazły. To oczekiwanie na poranek 6 grudnia do tej pory mi zostało, chociaż już od dawna wiem, jak kwestia Mikołaja wygląda.
Jak moje dorosłe poranki teraz wyglądają? W tygodniu są bardzo krótkie - trwają od 5.45 do 8.00. Czemu tak? O 5.45 wstaję, o 8.00 zaczynam pracę, która jest dla mnie osobną porą dnia^^.
Po obudzeniu daję sobie jakieś 10 minut na rozruch - szybkie sprawdzenie prasy internetowej. Później prysznic i do kuchni.


W zasadzie moje poranki to głównie kuchnia. Jest nas raptem dwójka, a w kuchni siedzę dobrą godzinę ;p Czemu tak? Jestem Matka-Polka bez dziecka. Po pierwsze robię sobie obiad do pracy, najczęściej jakaś sałatka. Po drugie robię jedzenie do pracy dla Lubego. A że ma teraz aparat na zębach to nie może wszystkiego jeść. No i ma alergię pokarmową. I refluksowe zapalenie przełyku. I nie wszystko mu smakuje. No masakra. Więc mu kombinuję. Oprócz tego jeszcze obiad na po pracy. I śniadanie w domu^^. Więc trochę tego jest. Ale wiecie co? Lubię to. Jedyne, co mnie wkurza w tym, to ta góra garów... Nie mogę się doczekać zmywarki...
Prawie całe jedzenie z dzisiejszego ranka, zabrakło tylko parówek ;p
O 6.20 wstaje Luby i do prawie 7 dojrzewa w łóżku.
Hmm... teraz jak to piszę, to widzę, że może to zostać odebrane trochę jako jakaś patologia^^ Pan leży, a ja latam wokół z garami. No cóż... może tak trochę ejst, ale ja lubię gotować, więc chyba aż takiej tragedii nie ma.
O 7.00 jemy śniadanie, do którego lubię  sobie poczytać (wiem, że niezbyt zdrowo...), później Luby idzie do łazienki, a ja szykuję się do wyjścia, doprasowuję się, maluję i te inne babskie sprawy. Najpóźniej o 7.35 wychodzę z domu na tramwaj (chwała Bogu, że przystanek mam pod nosem), i przed 8.00 jestem w pracy. Tramwaj to mój czas na szydełkowanie.
I tak mija każdy poranek w tygodniu. Weekend to zupełnie inna bajka, ale za każdym razem wygląda inaczej ;)

P.S. Post miał się pokazać po moim powrocie z pracy, ale wylądowałam z Lubym na świątecznej opiece medycznej. Spokojnie, nic się ostatecznie nie stało. Oboje żyjemy ;p

4 komentarze:

  1. Posiłki do pracy szykuję sobie dzień wcześniej (chyba, że są to kanapki :).
    Ale rano wstać i w kuchni siedzieć? To nie dla mnie :)
    Cudne poranki świąteczne miałaś :) Rewelacja :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam! Naprawdę. Rano mam siłę tylko na kanapki i to tylko dla siebie. Staram się nie rozpieszczać F, chyba że mam akurat wolne, a on idzie do pracy - wtedy dostaje śniadanko w ramach rekompensaty ;)
    Ale tyle się o jedzeniu naczytałam, że właśnie zgłodniałam... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Piąta rano to jest dla mnie jeszcze środek nocy :) godzina przełomowa, ale od 6 mogę już funkcjonować. 5:45 to nadal dla mnie jest 5 :D
    Podziwiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny post! Ja w dzieciństwie nie miałam w ogóle Mikołaja, choinkę tylko, nie wiem w sumie czemu. Nie było tradycji. I miło spotkać skowronka. :)

    OdpowiedzUsuń